Publiczne szkoły wyższe nie koniecznie dbają o studenta. Mowa oczywiście o tych studentach, którzy faktycznie nimi są, a nie o gościach w murach uniwersytetu albo tych, którzy przez wszystkie lata nauki mają same poprawki. Czyżbyśmy doszli do punktu, kiedy głośną czkawką odbija nam się reforma z końca lat 90. XX wieku? Czyżby masowe przyjmowanie na studia wyższe spowodowało, że student przestał być kimś godnym uwagi dla profesorów? Czy nie dzieje się tak, że wszystkich bez wyjątku każda wyższa szkoła wkłada dziś do jednego worka, nie zwracając uwagi, że są jednostki zupełnie niezdolne i leniwe, ale także posiadające talent i pasję?Chyba tak się niestety stało. Dziś już pracownikom uniwersytetów nie chce się wyłuskiwać z tłumu tych, którzy posiadają zdolności, ponieważ zapał znikł gdzieś wówczas, gdy zaczęli mieć do czynienia podczas zajęć z osobami, które delikatnie mówiąc, nazwać można mało pojętnymi. Jednak szkoły wyższe nie powinny w takim razie zwracać uwagi na 90% bezużytecznych studentów, a skupić się na tych procentach, które dobrze rokują. Lepiej jest bowiem, by opuściło mury większość przeciętnych i kilku czy kilkunastu zdolnych, którzy trafili pod odpowiednie skrzydła i mogli się rozwinąć, niż sto procent ludzi, których potraktowano tak samo, a w konsekwencji, którzy skończyli tak samo. Bardzo przykre jest to, że studia wyższe są dziś tylko ukierunkowane na wydawanie dyplomów. Przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Zwłaszcza że przecież w chwili obecnej ten dyplom nie znaczy zupełnie nic. Dlaczego więc nie dać lepszej szansy tym, którzy chcą coś w życiu osiągnąć?